11.01.2005 :: 15:52
Kilka dni temu płakałam. Ja często płaczę więc w sumie nic w tym dziwnego. Siedziałam sobie pod prysznicem, a woda ściekała mi po włosach i twarzy. I nie tylko woda. Bardziej niż wodę na swojej twarzy czułam swoje łzy. I wtedy myślałam o naprawdę złych rzeczach. Teraz przed samą sobą się tych rzeczy wstydzę. Kiedyś byłam taka jak chciałam być i nie bałam się tego. Nie bałam się tego, że ktoś na mnie krzywo patrzy – to było fajne. Dziewczyny wiedziały, że lubię ‘żyć extremalnie’. Że można mi zaproponować coś niemożliwego do zrobienia i że jeśli nawet nie zupełnie tak jak ktoś chce, ale z nutką czegoś mojego może wyjść coś naprawdę wybuchowego. Wtedy wierzyłam, że ‘niemożliwe nie istnieje’. Że to tylko słowo. Nie bałam się wyzwań. Nie chciałam spać, bo wierzyłam ze sen to strata czasu i to zbyt głupie przespać 1/3 swojego życia. I spałam po siedem godzin. Potem sześć. Potem pięć. I nauczyłam się żyć 20 godzin na dobę. Po jakimś czasie przestało mi to przeszkadzać. Byłam z siebie dumna, i wierzyłam, że kiedyś przestanę spać. Teraz chętnie przespałabym 24 godziny na dobę. Gdy śpię nie muszę myśleć o bólu. O bólu, o smutkach i o kolejnych dziurach w mojej duszy. Wolę śnić najgorsze koszmary niż iść na spotkanie z ludźmi, z którymi muszę stykać się na co dzień. A gdzie moja odwaga? Wole się poddać niż walczyć? Przegrać walkoverem niż stanąć do walki. Zamknąć się w pokoju i słuchać muzyki? Albo po prostu spać…